2006-09-19 - Relacja z Mistrzostw Klubu 2006

Regaty o Tytuł Mistrza Klubu „Sztorm”

11 września 2006.
Regaty o tytuł nad tytuły, „płynę” pomyślałem leżąc późnym wieczorem na dachu szczecińskiego akademika zwilżając gardło po niedawnym rejsie po Bałtyku. Szybko reaktywowałem via GSM sprawdzoną w poprzednich imprezach ekipę (Hania i Bartek) i następnego poranka wyruszamy z Tomaszem na południe.
16 września 2006.
O dziwo- wszyscy chętni pojawili się na czas wczesnym rankiem na przystani. Składy przeciwników zmontowane z zawodników z kręgów zbliżonych do ścisłej czołówki Polski (tak, tak- Barlinek staje się zagłębiem dobrych żeglarzy pływających pod innymi banderami) wskazują, że walka będzie zażarta..
Południowo-wschodni kierunek wiatru uniemożliwia określenie jego siły z przystani, gdyż ta osłonięta jest lasem. z tego właśnie kierunku. Szybkie rozpoczęcie przez Mariusza-M , losowanie jachtów, 6 załóg, 6 biegów...płyniemy na start. I szok- jeszcze przed startem Mateusz zalicza wywrotkę, sprawnie stawia Savante do pionu, lecz wiatr ani myśli słabnąć, kuje chyba 5B lecz to nie siła wiatru jest najgorsza, lecz jego porywy z nieprzewidywalnych kierunków. Bieg pierwszy to popis Andrzejów (wiekowo najstarsza załoga i jednocześnie najlżejsza) na Doris, dla których pozostali robili za statystów na wodzie. Szymon, żeby dorównać bratu zalicza glebę w drugim biegu, tak niefortunnie, że ląduje w trzcinach z masztem w pozycji horyzontalnej, a Tomek z Leszkiem „tropią węża” wytrzaskując jarzmo od Doris co uniemożliwia dokończenie biegu- najwięksi pechowcy regat. W tym czasie powożę łódkę bez nazwy operacyjnie nazwaną Ubot-kto płynął, wie dlaczego. Wleczemy się więc na Ubocie na ostatnim miejscu, aż tu nagle jeden ze szkwałów wyrywa nasz jachcik ponad wodę i w podskokach jak pięciogroszówka odbijamy się od powierzchni meldując się na mecie jako trzeci, jak się później okazało to był kluczowy wynik.
Skutkiem uszkodzeń i wywrotek mamy godzinną przerwę, po której z zadowoleniem dosiadamy Doris i bacznie obserwuje, co pocznie Szymon na Savancie...walczył dzielnie, lecz i w tym biegu pech go nie opuścił –wyłamał mu się rumpel, co prorokował Pączek na jakiś miesiąc przed regatami, a na dokładkę wyrwało się mocowanie talii grota. A wiatr wcale nie słabł...Na mecie zjawiamy się pierwsi i wskakujemy na Orke, ulubioną omege Hanki (nikt nie wie dlaczego). Kolejne dwa biegi właściwie bez historii, wygrywają na przemian Andrzej z Arturem, wiatr jakby lekko słabł.
Ostatni bieg miał zadecydować o kolejności na podium, jedziemy sobie zdrowo już obitą Savantą , start z pierwszego miejsca, na bojce nr. 1 pierwsi i tak cały trójkąt aż do połowy halsówki na śledziu, gdzie z przerażeniem stwierdzam, że nie mogę luzować grota! Gdyby wtedy proboszcz usłyszał moje okrzyki to wykluczyłby mnie z parafii. Trzy sekundy później cała talia ze zbloczami wystrzeliwuje nad głową Bartka i reszte trasy powożę szotem Savante, niczym lejcami kobyłę. Szymon na Doris szybko mnie dopada (o sprawiedliwości !) i pojawia się pierwszy na mecie, a my zaraz za nim. Tu musze zaznaczyć, że nasza załoga nie wyróżniała się specjalnymi warunkami fizycznymi tak potrzebnymi przy bardzo silnym wietrze, ani jakimś przebłyskiem geniuszu, ale z całą pewnością największym szczęściem, gdyż Andrzejom na Ubocie nie udało się wyprzedzić żadnej omegi w ostatnim biegu i w końcowej klasyfikacji zajęliśmy 1 miejsce. Drugi Andrzej K. , Andrzej J. i Maja, trzeci Artur z Magdą i Pączkiem. Klasyczne zakończenie z szampanem i pucharami dla pierwszych trzech miejsc...
Może jeszcze trochę statystyk:
- najszybsza omega- Doris
- najwolniejsza - Rebeck
- w każdej załodze jedna dziewczyna (w mojej oczywiście najładniejsza)
- najwięksi pechowcy – Tomek i Szymon
- najdzielniejsza postać - Maja
- najtwardszy jak zwykle Pączek
- najbardziej destrukcyjne regaty od co najmniej 15 lat

Jacek, barlinek@tlen.pl