2005-08-23 - REJS EDUKACJI MORSKIEJ KŻ SZTORM 2004

Nasza przygoda z morzem zaczęła się prozaicznie:

Na przystań żeglarską Klubu TKKF SZTORM w Barlinku przychodzimy od zawsze (od wczesnej pieluchy-jak mawiają nasi rodzice). Od początku była to beztroska zabawa, miejsce spędzania wolnego czasu, ale z wiekiem zaczęłyśmy same interesować się żeglarstwem. Formalnie jednak, do Klubu należymy od roku, po zdanych egzaminach na stopień żeglarza jachtowego.

Wiosną tego roku dowiedziałyśmy się, że prawdopodobnie odbędzie się rejs morski, który sponsorować będzie Klub. W kwietniu Zarząd Klubu wdrożył w życie Program Edukacji Morskiej KŻ TKKF SZTORM, który polega m.in. na finansowaniu rejsów morskich tym młodym członkom Klubu, którzy dużym zaangażowaniem społecznym, ciężką pracą, właściwym podejściem do kolegów itd. zostaną zakwalifikowani przez Kapitułę.

Szybko złożyłyśmy wnioski przystąpienia do Programu, zakwalifikowałyśmy się do konkursu. Przez trzy miesiące prawie nie wychodziliśmy z Przystani, wszędzie było nas pełno, tak zaciętych podchodów dawno nie ćwiczyłyśmy efektem ciężkiej pracy był werdykt Kapituły przyznającej trzy miejsca w tygodniowym rejsie morskim. Zwycięzcami rywalizacji zostali Agnieszka Skowron, Judyta Mikołajczyk oraz nasz znakomity żeglarz Piotr Sutkowski.

Radość, szczęście.... dyskusja, co wziąć z sobą, w co się zapakować, a może jakiś aviomarin na chorobę morską, jak to będzie?! itd.

23 sierpnia, wczesnym rankiem wyjechaliśmy do Centralnego Ośrodka Żeglarstwa w Trzebieży, gdzie czekał na nas jacht J-80 o wdzięcznej nazwie PIANA.. Agnieszka i Piotruś wyruszali pierwszy raz w rejs morski, Judyta natomiast pierwszy chrzest morski miała już za sobą na brygantynie KAPITAN GÂŁOWACKI i chyba ta surowa dwójka była bardziej zdenerwowana niż stara żeglarka Judyśka.

Do południa zjawili się wszyscy załoganci. Jeszcze aprowizacja, ształowanie, i można ruszać tam, gdzie woda zlewa się z niebem... Na jachcie jest nas ośmioro: kapitan i pierwszy oficer, oraz sześcioro stażystów, a właściwie zielonych adeptów żeglarstwa morskiego.

Cumy oddaliśmy około 18.00 i wychodzimy z portu. Przez Zalew Szczeciński, torem wodnym między olbrzymimi bramami, Kanałem Piastowskim, wreszcie w oddali światła miasta. Zawijamy do Świnoujścia, gdzie w marinie Kapitan postanowił przeczekać noc w spokoju. W marinie szybki prysznic, pogaduchy do północy i pierwszy sen na wodzie, (tu niestety nie ma nam kto śpiewać kołysanek i opowiadać bajek na dobranoc, ale od czego szepczące za burtą uderzenia fali).

Rankiem (cóż to za ranek o 10.00-prawie jak w domu) szybkie wyjście do miasta w celu uzupełnienia zaopatrzenia i szykujemy się do wyjścia. Przygotowujemy żagle sztormowe, sprawdzamy takielunek - czekając na niemiecką prognozę pogody zastanawiamy się, co będzie dalej za widocznymi w oddali falochronami.Po jedenastej wypłynęliśmy w morze. Żegluga początkowo spokojna, stopniowo zmieniała się w szalony taniec pingwina na szkle Coraz większe fale, nasilający się wiatr - Neptun nie pozwolił abyśmy się nudzili. W nocy doświadczyliśmy małego sztormu, który (ponoć) bardzo spokojny objawił się cudownymi błyskawicami, głośnymi grzmotami, strugami deszczu cudownie, nie ma nic przyjemniejszego dla żółtodziobów.

Tak bardzo wyolbrzymiana choroba morska okazała się tylko troszeczkę przesadzona. Początki nie były aż tak straszne, gorzej się nam zrobiło, kiedy zniknął za horyzontem ostatni skrawek lądu - załoga ledwo żyła, każdy udawał twardziela, ale dość nędznie nam to wychodziło. Jedynie Kapitan i pierwszy oficer trzymali całe nasze towarzystwo w jakiś ryzach. Agnieszka i Judyta twierdziły, że jedynie mulenia doznają, ale Piotruś (notabene Prezes i kolega Neptuna) niestety nie wytrzymał szaleńczej jazdy. Kiedy malucha dopadła niemoc, myślałyśmy, że się chłopak wykończy. Dając odpór sensacjom dźwiękowym i zapachowym wydobywających się z Kolegi, zakrywałyśmy uszy poduszkami i czym tylko się dało niech się męczy sam....

W nocy, na wachtę, nie byłyśmy wyrywane z koi może to i lepiej, gdyż straszne z nas śpiochy, a nudności specjalnie nie ustąpiły.

O 8.00 pobudka - dopływamy wreszcie na wyspę Bornholm i trzeba przygotować jacht do wejścia do portu. Przybiliśmy do Renne, pięknego miasteczka, z małymi domkami i ....jak stwierdzili starsi koledzy, z pięknie położonymi barami. Z Renne nie mogliśmy wypłynąć jeszcze tego samego dnia, wiec Kapitan zarządził nocleg w porcie. Rano wypływamy do Allinge, równie uroczej osady nad brzegiem wyspy, która jednak pozostanie nam na długo w pamięci, ze względu na ... pyszne lody. W tym porcie spędziliśmy około pięciu godzin, powłóczyliśmy się wąskimi uliczkami, obejrzeliśmy z wysokiego brzegu ciągle niespokojne morze, małe zakupy i takie tam babskie wzdychania. Przy okazji sami przekonaliśmy się, jak mały jest nasz świat załogant Maciek spotkał w locie swojego znajomego, którego nie widział dziesięć lat, a który na gdańskim jachcie właśnie wchodził do Allinge.

Z powrotem, do Świnoujścia płynęliśmy o sześć godzin dłużej, gdyż wiatr zmienił się na południowo-zachodni i musieliśmy ostro halsować.

W piątek po południu weszliśmy w główki portu Świnoujście, gdzie po krótkim postoju przy GPK zacumowaliśmy na noc w marinie jachtowej. Wczesnym rankiem, a właściwie jeszcze nocą wyruszyliśmy na silniku do Trzebieży. Tutaj czekało na nas jeszcze porządkowanie jachtu, usunięcie wszelkich śladów naszego pobytu i ... koniec, wracamy z Antonim Bindasem do domu.

WNIOSKI:

Strasznie mało godzin wypływaliśmy, jak na sześciodniówkę....

Nesqik u Hipcia jest szybko-powrotny

Po spaniu w kojach boli kręgosłup i nie tylko

Palący w kabinie, głuchy na wszelkie prośby Kapitan, prawie nas uzależnił

Maciek miał fantastyczną czapkę z pomponem

Judyta Mikołajczyk
Agnieszka Skowron
Piotr Sutkowski