Wspomnienia zielonego Kaczora - Rejs 2009
Na mój pierwszy rejs morski załapałem się trochę fuksem - było wolne miejsce dla „młodzieżowca” na morskim jachcie. Byłem całkiem zielony w temacie "rejs po Bałtyku". Całe moje przygotowanie żeglarskie to trochę pływania Optimistem po naszym jeziorze. Wielka przygoda czekała, więc ochoczo się zgodziłem, nie mając bladego pojęcia, co mnie tam czeka.
Załogę stanowili doświadczeni żeglarze z naszego Klubu Żeglarskiego "Sztorm". Załoga liczyła 10 osób (kapitan, siedmiu wspaniałych, doświadczonych wilków morskich, oraz ja i mój kolega Rafał). Przygoda zaczęła się na podwórku Pana Stasia, gdzie o godzinie 6.30 rano zarządzono zbiórkę wszystkich załogantów. Zapakowaliśmy siebie i cały nasz dobytek do busa .....i tak rozpoczęła się wielka niewiadoma w moim życiu. Wystartowaliśmy w kierunku portu jachtowego w Trzebieży, nad Zalewem Szczecińskim niedaleko Szczecina.
Zjawiliśmy się w porcie o godzinie 9:00, czyli zgodnie z umową. Poznajemy jacht.
Szybkie przeszkolenie w sprawach najważniejszych, wyznaczenie funkcji, ształowanie, rozpakowanie, sprawdzenie żagli, silnika, tankowanie wody i paliwa. Nasz jacht to "Śmiały". Jest to dwumasztowy jacht pełnomorski, zbudowany w stoczni gdańskiej w 1960 roku. Ma 18 metrów długości i 144m2 pow. żagli. Około 15.00 wypływamy na Zalew, kanał Piastowski, mijamy świnoujską latarnię, a później sławny wiatrak na lewym falochronie. Dalej to już tylko otwarte morze i słońce tuż nad horyzontem. No i czuję wreszcie, co to jest TO morze. Buja okropnie, zaczynam chorować. Rafał został Prezesem, jako pierwszy dzieląc się obiadem z Neptunem. Później byli następni, mniej lub więcej doznając choroby marskiej. Ale co tam Bałtyk, mówią wszyscy, że na morzu Północnym to dopiero huśta, tam fale po 4-5m. Strach się bać, woda zalewa cały pokład. Jejku, co to będzie??? A tutaj, ledwie początek a Pan Stasiu mówi – spoko, spoko - i rozpoczyna szykowanie obiadu. Na samą myśl o talerzu z obiadem już mnie mdli.
W wolnych chwilach chłopaki próbowali złowić ryby, niestety połów kończy się na rozgwiaździe, która jakoś nie pasuje na patelnię.
Dla mnie jako laika bardzo ciekawym było przejście Kanałem Kilońskim na morze Północne. Po wyjściu z Elby dopłynęliśmy do portu na wyspie Helgoland. Tam chcieliśmy przeczekać sztorm i odpocząć od bujania. Zwiedzaliśmy wyspę: małe miasteczko o ciekawej zabudowie, wielkie czerwone klify z dużą ilością ptactwa. Na południu wyspy znajduje się ładna plaża a na północy i zachodzie wysokie czerwone klify. Ta wyspa jest interesującym przykładem niszczycielskiej działalności fal morskich. Podczas II Wojny Światowej Helgoland stanowił niemiecką bazę okrętów, a w kwietniu 1945 roku wyspa została doszczętnie zniszczona przez nalot dywanowy 850 bombowców alianckich.
Nigdy nie zapomnę akcji wydobywania bandery z dna basenu portowego. Flaksztok z banderą "wyrwał" się z mocowania podczas manewru cumowania i wpadł do wody. Woda przejrzysta, odpływ, a mimo to dobrych kilka metrów do dna. Na poszukiwania bandery pierwszy rzucił się Oliver, nasz niemiecki załogant. Dwie próby i jest bandera w ręce Niemca, który dumny jak paw wręczył ją Staśkowi. Chwała bohaterom.
Jeszcze morskie urodziny Darka, jego odbiór „prezentów” i już wiem chyba, o co tutaj chodzi.
Po dwóch dniach, kiedy morze trochę "odpuściło" wypłynęliśmy w dalszą drogę na północ. Kilka kolejnych dni to ciągła walka ze słabościami, sztormem, paskudnymi zapachami z kambuza. Próby połowu ryby, podczas których wędkę Artura pochłonęło morze. Szybki manewr „wędka za burtą” i jakoś ostatkiem sił wyłowili cenny sprzęt.
W ciężkich chwilach Stasiu ratował nas herbatą, fajne kanapki to też jego wielkie dzieło. Mi trudno było znaleźć siły, aby wyczołgać się z „norki”. Wreszcie, po dziewięciu dniach żeglugi witamy nasz ostatni port - Cuxhaven, gdzie ma zakończyć się nasz rejs. W małym, przyjaznym porcie posprzątaliśmy jacht, wynieśliśmy bagaże na keję - tu nastąpiła planowana wymiana załogi.
Do Barlinka wracaliśmy tym samym busem, który wywoził nas do Trzebieży. Tyle, że teraz jakoś inaczej odbierałem drogę przed nami. Wielka niewiadoma stała się odrobinę wiadomą....
Siedząc w busie ciągle jeszcze czuliśmy bujanie fal, dziób w górę, dziób w dół....
Był to dla mnie niesamowity rejs, pełen dobrych i złych wrażeń. Było dziwnie, strasznie a jednocześnie jakoś spokojnie. Podczas tego rejsu poznałem ciemną stronę morza, uświadomiłem sobie, jakie jest ono niebezpieczne, potężne i wzbudzające respekt. Przygoda była niesamowita i na długo zapadnie w mej pamięci. Może kiedyś znowu wyjdziemy w morze.
Michał Mańczak, lat 14